Istota, z ktora Dean Koontz spedzal najwiecej czasu, lezac na podlodze i wymieniajac zakochane spojrzenia, byl niezwykly pies o imieniu Trixie. Pies, ktory wiedzial wszystko o radosci zycia, cierpliwosci, sile uczuc i spokoju ducha... a czego nie wiedzial, tego prawdopodobnie wiedziec nie warto. Autobiografia Koontza, niechetnie mowiacego o sobie publicznie, ukazuje nieznana dotad strone osobowosci pisarza. Przemawiajac do wszystkich, ktorzy szanuja zwierzeta, wierza w ich niezbywalne prawa i oplakuja rozstanie z nimi nie inaczej niz smierc najblizszych, autor z poczuciem humoru, ale i niezwykla delikatnoscia kresli intymny, wnikliwy i dajacy do myslenia podwojny portret: czlowieka i psa w nieustannie poglebiajacej sie wiezi. Kiedy golden retrieverka Koontza umarla, pograzony w zalobie pisarz dlugo czul ogromny smutek. Jak napisal w dedykacji dla swojej zony, cierpienie okazalo sie tak wielkie, poniewaz poprzedzajace je szczescie bylo jeszcze wieksze.
Nie moge sie wypowiadac z cala stanowczoscia o innych zwierzetach, ale psy bez watpienia sa duzo bardziej inteligentne, niz sadzi wiekszosc ludzi. We wlasciwym Trixie stosunku do swiata widzialem zlozone rozumowanie, przewrotne i czarujace poczucie humoru, a nawet zachowania, o ktorych moge z przekonaniem powiedziec, ze byly oparte na osadzie moralnym. Ludzie na ogol nie przygladaja sie psom z nalezyta uwaga i skupieniem, ale kiedy juz to robia, musza uznac, ze zwierzeta te sa nadzwyczaj madre i tajemnicze - dokladnie takie, jakimi opisywal je Jack London.
Dean Koontz na czacie ABC News