Tu zaczyna "nowe wspaniale zycie", ale dosc szybko spotyka go rozczarowanie. W obcej i nieprzyjaznej rzeczywistosci rozgoryczony Szacki prowadzi sledztwo w sprawie dziwacznego morderstwa, ktorego ofiara to sandomierska dzialaczka spoleczna, kobieta szanowana i ceniona, o nieskazitelnej reputacji. Dochodzenie napotyka pietrzace sie przeszkody i sciane milczenia, a jednoczesnie towarzyszy mu goraczka medialna. Waznym kontekstem staje sie bolesny splot relacji polsko-zydowskich oraz historia, ktora wydarzyla sie przeszlo szescdziesiat lat wczesniej...
Prokurator Teodor Szacki nie byl czlowiekiem wierzacym. Nie wierzyl w Boga, przeznaczenie, milosc od pierwszego wejrzenia, seks na pozegnanie, promocje, mechanikow samochodowych oraz istnienie rzeczy dobrych i tanich. Przede wszystkim jednak nie wierzyl, ze utknal na dobre w tej pieprzonej, przereklamowanej dziurze. Nie wierzyl, ze z gwiazdy stolecznej prokuratury stal sie popychadlem w powiatowym miasteczku. Nie wierzyl, ze jego rodzina to odlegla przeszlosc, a jedyne, co dostal w zamian, to nudne fizjologiczne romanse i zwiazek, ktory dawno przestal sie miescic na skali "niemozliwych i niespelnialnych". Nie wierzyl, ze to wlasnie jemu trafilo sie sledztwo, z ktorego powodu albo pojdzie do piachu, albo bedzie musial emigrowac na Vanuatu. No i nie wierzyl, ze sa miejsca, w ktorych nie myje sie codziennie ekspresu do kawy. Ze wstretem odsunal od siebie filizanke, wstal, nie odpowiedzial na malomiasteczkowo szczere "do widzenia" barmanki i wyszedl na zalany sloncem rynek.
Autor o swoim bohaterze